Siedzę w pustoszejącym domu przyjaciółki, patrząc jak panowie z firmy przeprowadzkowej ładują rzeczy do pudeł. Przykurzone wspomnienia z wyjazdów, zamyślone zdjęcia bliskich, głodne garnki, rozbrykane klocki lego, książki, spragnione czułego dotyku. Życie zaklęte w rzeczach. Dowód naszego istnienia.

Sprawne ręce metodycznie układają wszystko w kartonach. Zamykają nad nimi wieka. Koniec rozdziału.

Myślę o mijającym właśnie roku. 
Co z niego jest do zatrzymania? Co do wyrzucenia? Z czym nie potrafię się rozstać?
Co jeszcze potrzebne? Co mi sprawia radość? Co trzymam z lęku? A co ku przestrodze?

Miesiące wirują jak w kalejdoskopie. Wspomnienia jak klejnoty. Niektóre mają ostre krawędzie, ranią mi ręce. Inne ciepło wtulają się w zagłębienia dłoni.

Pamiętam…pamiętam… szepcę patrząc na barwny kolaż. Mozaikę, którą nazywam swoim życiem. W niej miejsce na wszystko, co ludzkie. Na śmiech i na łzy. Na światło i mrok. Radość i ból*. Cicha modlitwa nad odchodzącym rokiem.

W tej nie zawsze wygodnej praktyce znajduję czuły spokój serca. Słodką wdzięczność i słone opłakiwanie.

Tańczę i piszę.
Uznaję i żegnam się.
Robię miejsce na nowe…

A jak Wy żegnacie się z minionym rokiem? Co zapamiętacie? Co zostawicie za sobą?

*O robieniu miejsca na to co ciemne, poruszająco pisze moja duchowa siostra https://www.facebook.com/lindsay.alderton/posts/10161150697840384